"Za dziesięć dwudziesta" (9) - hutniczy komentarz subiektywny

Dzień przed meczem z Francją to dobry moment by znów poszukać co nieco analogii między światowym czempionatem, a tym czego świadkami bywaliśmy na Suchych Stawach. Zwłaszcza, że na mundialu dzieją się rzeczy historyczne.

Oczy krwawiły, serce dudniło, aplikacja z wynikami się paliła, ale mamy to – Polska w 1/8 mundialu. Moje pokolenie czekało na awans reprezentacji z grupy MŚ całe życie. U mnie jest to wyjątkowo dosłowne. Urodziłem się w trakcie mundialu w Meksyku, dwa dni po meczu Polaków z Portugalią i dwa przed spotkaniem z Angolami. Późniejsze dwie osiemnastki to najpierw seryjne braki awansów, następnie przeklęty schemat mundialowy w postaci meczów otwarcia, o wszystko i „o honor” (swoją drogą – słabe to ostatnie określenie, o honor się gra w każdym meczu). A najgorsze było to, że dwa z trzech ostatnich spotkań turniejowych wygrywaliśmy z drużynami, które z naszych grup awansowały (USA w 2002 roku i Japonia w 2018). A to oznacza, że niekoniecznie tylko poziom sportowy sprawiał, że nigdy nie udało nam się przejść dalej. Oczywiście, że nigdy przez te trzydzieści parę lat nie byliśmy faworytem do złota, ale też nie byliśmy aż tak słabi, żeby raz na czas zmierzyć się z kimś w rundzie pucharowej mistrzostw świata. Zwłaszcza, że z grup przez te lata wychodziły takie drużyny jak Słowacja, Irlandia czy Kostaryka. Co zawodziło? Mental? Plan na rywalizację grupową? Indywidualne błędy?

Dlatego teraz ewidentnie czuć było obsesję awansu z grupy. Nieważne jak, ważne, żeby wejść do etapu pucharowego. I cel, nie bez emocji, huśtawki nastrojów, kontrowersji i zaglądania na równoległy mecz, udało się osiągnąć.

Przede wszystkim ważny był błysk geniuszu naszych liderów. Ofensywni, mimo że mają wiele zadań obronnych, swoje dołożyli z Arabią, natomiast w bramce mamy niekwestionowaną gwiazdę mistrzostw, czyli Wojciecha Szczęsnego. Karne – wiadomo, aczkolwiek mi zaimponował też, gdy obronił ewidentny strzał z... rzutu rożnego, którym chciał go zaskoczyć Di Maria. Po świetnej interwencji zawadiacko pokazał kciuka niedoszłemu strzelcowi, zresztą swojemu klubowemu koledze z Juventusu. I zrobił to z takim luzem, jakby grał międzyszkolny mecz w koszykówce i dał „czapę” ziomkowi z bloku, grającemu w barwach innej szkoły. Na tym poziomie - niespotykane.

Oczywiste jest to, by liczyć się w jakichkolwiek rozgrywkach piłkarskich, od zawodów międzyszkolnych po mistrzostwa świata, trzeba mieć dobrze obsadzoną rolę golkipera. W 2 lidze także. Potwierdza to choćby nasz sezon 2020/21. Jesienią między słupkami Hutnika stał Dawid Smug. Bronił nieźle, ale niestety nasza obrona ogólnie bardzo kulała i goli traciliśmy multum. Toteż obronione karne ze Śląskiem II czy Chojniczanką nie przełożyły się na żadną zdobycz punktową. W jednym z pierwszych meczów wiosny Dawid doznał paskudnej kontuzji złamania szczęki i w Hutniku stanięto przed sporym dylematem obstawienia kluczowej pozycji w ekipie, która wówczas jeszcze plątała się w strefie spadkowej. Zdecydowano się na Arkadiusza Leszczyńskiego, naszego wychowanka, który jeszcze za młodu przeszedł do Podbeskidzia. W Bielsku „Leszczu” bronił jedynie w rezerwach, toteż mieliśmy uzasadnione obawy, jak poradzi sobie w drugoligowej rzeczywistości. Na szczęście okazały się płonne. Arek szybko wkomponował się w zespół, a wkrótce stał się naszym bohaterem. Obronił karne w meczach ze Skrą i Garbarnią. Solidną grę dołożyła przemeblowana obrona i czyste konta przełożyły się na bezcenne zwycięstwa i oddech w tabeli. Późniejsze 5:0 z Motorem i pieczętujące 3:2 w Rzeszowie to już była wisienka na torcie świetnego końca sezonu.

Czy jutro czeka nas finisz mundialowej przygody Polaków? Pora na „Trójkolorowych”. O ile z piłkarskimi potęgami typu Włochy, Anglia czy Niemcy gramy dość regularnie, o tyle z Francuzami nie graliśmy już dawno. Nawet towarzyska gra ze słynną odprawą Engela („Francja? To przeszłość!”) to już odległa historia, a mecze o punkty to zamierzchłe lata dziewięćdziesiąte. W eliminacjach do Euro '96 nasze spotkania zakończyły się podziałami punktów. A rok później rywalizacja polsko-francuska przeniosła się na pole klubowe, a reprezentantem Polski był... tak, tak. Nasz Hutnik, który co prawda oba mecze w Pucharze UEFA przegrał, ale na pewno nie oddał rywalizacji z ekipą z księstwa bez walki.

Czy w niedzielę biało-czerwoni pokażą pazur w rywalizacji z faworytem? Cóż, np. bukmacherzy nie dają Polakom szans. Jeśli ktoś postawi solo na awans Francji, to za zainwestowane 50 zł odzyskać może... ok 49 zł. Oczywiście potencjalny niewielki zysk zżera podatek, niemniej to pokazuje jak „doceniana” jest nasza kadra przed starciem z mistrzami świata. Z drugiej strony w latach dziewięćdziesiątych nasza klubowa drużyna, która też miała dostać baty od Francuzów. A kto wie, jakby się potoczyły losy rewanżu, gdyby w Monaco był wtedy VAR. Zwłaszcza, że teraz gwiżdże się nieco delikatniejsze faule niż ówczesny atak Bartheza, którego powietrzne kopnięcie mocno odczuł Moussa Yahaya. A gwizdek arbitra milczał...

Wstecz