"Za dziesięć dwudziesta" (7) - hutniczy komentarz subiektywny

Pierwszy mecz. Remis. Niewykorzystany karny (tym razem nasz). Niedosyt. Ten zestaw słów kluczowych już gdzieś widzieliśmy. Oczywiście dekadę temu na europejskim czempionacie, który inaugurowany był w Polsce.

W latach dziewięćdziesiątych wielkie imprezy piłkarskie mogliśmy oglądać jedynie w telewizji. I to bez większych emocji, gdyż nasze orły nie były ani razu w stanie przebrnąć eliminacji. Sportowo mundiale czy Euro były dla nas niedostępne. O organizowaniu czegokolwiek nikt nawet nie marzył. Nowoczesna infrastruktura w Anglii czy we Francji robiła ogromne wrażenie. A u nas? Jedyny obiekt o jako takiej pojemności, czyli Stadion Śląski mógł się równać z europejskimi arenami co najwyżej liczbą miejsc. A przecież nowe krzesełka w „Kotle czarownic” zamontowano na tych samych wałach ziemnych, z których wycieczki zakładowe dopingowały Orłów Górskiego.

Po 2000 roku coś jednak drgnęło. Najpierw powstał zupełnie od zera stadion w Kielcach, choć jego kilkunastotysięczna pojemność nie robiła na nikim wrażenia. Nieśmiało, ale jednak zaczęto mówić o przebudowie innych stadionów, jak np. w Poznaniu. Jednak pomysł by zorganizować u nas Euro 2012 większość ludzi traktowała z politowaniem. Więc wybór kandydatury Polski i Ukrainy był po prostu sensacją.

Z perspektywy czasu może nie robi to aż takiego wrażenia. Przez ostatnie kilkanaście lat infrastruktura w Polsce przeszła całkowite przeobrażenie. Takie „zabytki” jak nasz, stadion Stomilu czy obiekt w Chorzowie to niespotykane już w naszym kraju skanseny. Niemal każde województwo może pochwalić się solidnym obiektem, albo i kilkoma. Nie dziwi więc przyznawanie Polsce praw do organizacji imprez takich jak juniorskie mistrzostwa świata czy Europy, albo finały europejskich pucharów. Ale wtedy? Decyzja dotycząca gospodarza Euro 2012 zapadła wiosną 2007 roku. Nowe areny piłkarskie we Wrocławiu czy Gdańsku wyglądały ładnie w folderach, ale wówczas była to po prostu abstrakcja. Wydawało się, że w czterech polskich miastach muszą wylądować statki kosmiczne w kształcie stadionów, żeby Euro mogło się odbyć. A jednak, wylądowały. I to z telemarkiem. 

Przez wiele lat piłkarski „highlife” był dla nas nieosiągalny. Nagle jednak zaczął się dobijać do kraju między Odrą a Bugiem. Najpierw nasi awansowali na mundial w odległej Azji. Potem były imprezy futbolowe w Niemczech oraz Austrii i Szwajcarii, gdzie za polską reprezentacją ruszała wielotysięczna armia biało-czerwonych kibiców. Aż w końcu sami byliśmy jednym z gospodarzy kluczowych rozgrywek piłkarskich. A cztery lata później nawet coś tam namieszaliśmy, będąc o krok od półfinału Mistrzostw Europy. Wielki futbol stopniowo zbliżał się do naszego kraju, niczym asteroida do planety Ziemia w filmie „Dzień zagłady”. W końcu uderzył w nasz kraj z hukiem. A kilka odprysków piłkarskiego meteorytu trafiło także na Suche Stawy.

O ile piłkarsko i organizacyjnie polski futbol zaczął wychodzić z ciemności lat dziewięćdziesiątych, to Hutnik Kraków przechodził drogę odwrotną. Po świetnej dekadzie, udekorowanej medalem i dwumeczem z AS Monaco, HKS zaczął popadać w niebyt. Ale „nie ma tego złego”. Krach sportowy i finansowy zbliżał do klubu najwierniejszych sympatyków. W 2002 mogliśmy się tylko przyglądać jak likwidowany jest „Klub Sportowy”, a jego miejsce zajmuje spółka. W 2005 roku jeden z kibiców znalazł się w jej zarządzie. A w 2010 roku sami zostaliśmy zobligowani, żeby wziąć na siebie ciężar prowadzenia Hutnika po bankrucie.

Pierwszy sukces, w postaci awansu do III ligi miał nastąpić dość szybko, bo już w sezonie 2011/12. I wtedy tory odbudowy naszego Hutnika i wielkiego futbolu wkraczającego do Polski się zbiegły. Otóż Suche Stawy za obiekt treningowy przy okazji czempionatu wybrała reprezentacja Anglii. Pewnie dla wielu byłaby to nie lada nobilitacja. Ale dla nas pojawienie się na Ptaszyckiego 4 Rooneya i spółki oznaczało kłopoty. Po prostu musieliśmy się z naszego stadionu wynieść na pół roku. I to w momencie gdy zaczęło w lidze nam iść coraz lepiej, a trybuny wypełniały się dość szczelnie na meczach rozgrywanych seryjnie przy oświetleniu. Toteż czwartoligowy finisz zakończony popisem Hutnika obserwowaliśmy na kameralnym, żeby nie powiedzieć swojskim (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) stadionie Grębałowianki. A to wszystko w przededniu wielkiej imprezy piłkarskiej w Polsce, która wiązała się z budową nowoczesnych obiektów w Polsce i ogólnie oznaczała rozkwit tej branży w naszym kraju. Czy można było sobie wyobrazić bardziej hutniczy scenariusz?

Wstecz