Zaczął się maj, czyli najwspanialszy okres dla pilnych obserwatorów wszelkich rozgrywek piłkarskich. Ligi wkraczają w decydującą fazę. Poszczególne mecze rozstrzygają najważniejsze niewiadome. Kto spadnie? Kto awansuje? Kto ma już spokój, a kto ma jeszcze matematyczne szanse, by pogrzebać swoje nadzieje na ligowy byt?
Uwielbiam te barowe, internetowe i sektorowe (oczywiście w przerwie, bo podczas meczu się dopinguje, co nie?) dyskusje. Na dalszy plan schodzą umiejętności piłkarskie. Ważniejsze jest to, komu się chce, komu zależy, a kto już powoli odpuszcza. Nagle zacierają się różnice punktowe i dotychczasowy faworyt jest w stanie pogubić punkty tam, gdzie do tej pory wszyscy wygrywali. Zdarza się, że zestresowani sędziowie podyktują niewytłumaczalnego karnego, a nie mniej zdenerwowani snajperzy spartaczą go w sposób niezrozumiały. Ułożona lewa nóżka w decydujących momentach często jest mniej potrzebna niż opanowana głowa i nerwy ze stali. Emocje bulgoczą na górze i na dole, aplikacje wynikowe nie nadążają za kolejnymi golami, powodującymi przetasowania w tabeli na gorących miejscach.
Jak dotychczas odnajdowali się w tym kotle piłkarze Hutnika? Bardzo dobrze. Odporność psychiczną pokazali w najważniejszych nasi strzelcy karnych (z Zagłębiem II i w Elblągu) oraz bramkarz (świetne choćby derby i mecz w Lublinie). Dwa mecze na wyjeździe z sąsiadami w tabeli na początku wiosny? Cztery oczka. Kluczowe pojedynki u siebie o tzw. sześć punktów? 3/4 wygrane. Łomot od faworytów na wyjazdach? No, nie bardzo. Nie daliśmy się ograć na boiskach Kotwicy, Olimpii i Motoru, ustępując jedynie liderowi ze stolicy. Bilans 5-3-2 mówi sam za siebie, jaką mamy do tej pory wiosnę,
Ale od dywagacji z zeszłego tygodnia niewiele się zmieniło, bo i nasza przewaga nad strefą spadkową jest taka sama i wynosi siedem punktów. Kolejne ważne kroki cały czas do zrobienia. Dlatego twardo stąpamy po ziemi i gryziemy trawę jutro. W dwunastu.