Na Hutniku od 1990 roku. Możecie znać go, jako jednego z prowadzących akcję „Chodź na Hakaesa”. Dla klubu i z klubem. Zawsze, nawet wtedy, gdy mieszkał za granicą. Wiesław Kowaliński opowiedział swoją - związaną z Suchymi Stawami - historię.
Jak już niejednokrotnie pisaliśmy: Hutnik to nie tylko losy klubu, ale również wszystkich związanym z nim ludzi. To różne wspomnienia, całkiem odmienne emocje, wiele radości czy smutku... oczywiście każda indywidualna historia kreśli się w biało-błękitno-niebieskich barwach, a dziś tą swoją opowiedział Wiesław Kowaliński, który prowadzi akcję „Chodź na Hakaesa”.
Pierwsza wizyta na stadionie Hutnika?
Maj 1990, Hutnik – Zagłębie Wałbrzych, 0:0. Grałem wtedy w trampkarzach naszego klubu i w przerwie tego meczu na głównej płycie, mieliśmy pokazową grę dla kibiców. Wielka sprawa dla nas dzieciaków. Naszym trenerem był Paweł Szcześniewski, którego z tego miejsca gorąco pozdrawiam.
Najlepszy mecz jaki widziałem na Suchych Stawach to?
Bez wątpienia mecz Hutnik – Sigma Ołomuniec. Jego dramaturgia i wynik końcowy są nie do opisania. To trzeba było przeżyć.
Niezapomniany wyjazd?
Czerwiec 1996 roku i mój pierwszy „hutniczy” wyjazd na spotkanie Siarka – Hutnik, które dało nam awans do Pucharu UEFA.
Mój ulubiony zawodnik z przeszłości to...?
Bardzo trudny wybór, ponieważ kibicuję Hutnikowi 35 lat, a przez ten czas przez klub przewinęło się z 500 zawodników. Nie mam jednego ulubionego, bo to przypominałoby sytuację, w jakiej rodzice musieliby wybrać, które dziecko bardziej kochają. Jeśli już muszę kogoś wyróżnić to byliby to na pewno: Wojciech Ozimek, Michał Stolarz, Zaza Lacabidze, Zakari Lambo, ś.p. Marcin Latos. Dodam też, że inaczej patrzy na zawodników młody chłopak, a inaczej dorosły facet. Ten pierwszy bardziej sercem, a drugi rozumem.
Bramka, którą pamiętam do dziś?
Większość goli pamiętam, ale najbardziej wryły się w pamięć te z meczu z Sigmą. Ich strzelcami byli Moussa Yahaya, Michał Stolarz i Dariusz Romuzga.
Dlaczego „HKS”?
W 1990 zacząłem trenować w Hutniku. Oprócz tego mam starszych kuzynów, którzy wtedy kibicowali klubowi i oni wytyczyli mi tę drogę. Dodam, że cała moja liczna rodzina w Krakowie kibicuje tylko Hutnikowi, więc innej opcji nie było.
Hutnik znaczy...?
Wszystko. Na stadionie zawierałem przyjaźnie, które okazały się najmocniejsze i najtrwalsze. William Szankly były świetny szkocki piłkarz i trener powiedział kiedyś: „... że dla niektórych ludzi piłka nożna to sprawa życia i śmierci, ale dla niego jest ona ważniejsza niż to”. Ja mam tak samo, tylko, że z Hutnikiem.
Co lubię najbardziej podczas wizyt na Ptaszyckiego?
Obecnie moje wizyty na Ptaszyckiego składają się z dwóch części: pierwsza to prowadzenie akcji „Chodź na Hakaesa”, a druga to mecz seniorów Hutnika i obie są dla mnie równie ważną i fajną sprawą.
Wydarzenie związane z klubem, które utkwiło mi w pamięci?
Takim niezapomnianym dla mnie wydarzeniem, oczywiście oprócz meczów, są sytuacje z roku 2011. Otóż wtedy przebywałem na emigracji w Londynie. Federacja angielska wybrała obiekty Hutnika do swoich treningów w trakcie Euro 2012. Kilka razy, nawet na pierwszych stronach, w brytyjskich gazetach pojawiły się relacje (bardzo krytyczne swoją drogą) z przebiegu prac na Suchych Stawach. Z dumą nosiłem wtedy głowę bardzo wysoko, że mój kochany „Hutniczek”, który rok wcześniej prawie przestał istnieć, pojawił się na ustach całej Wielkiej Brytanii. Wcale nie przesadzam, gdyż dla zakochanych w piłce wyspiarzy, przygotowania do każdych mistrzostw to sprawa bardzo ważna. Posiadam te gazety w swoim „hutniczym Archiwum X” aż do dzisiaj.
Gdzie widzę „Dumę Nowej Huty” za 5 lat?
Nie mam wątpliwości, że w Ekstraklasie. Kierunek obrany przez właścicieli i działaczy klubu, czyli stabilny i zrównoważony rozwój nas tam na pewno zaprowadzi.