
Paweł Derlatka to postać, której w „Hutniczym” środowisku przedstawiać nie trzeba. Od lat związany z naszym klubem, w różnych rolach, jak choćby działacz czy prezes, ale najważniejsze: kibic. Jak zaczęła się jego historia związana z Suchymi Stawami? Zapraszamy na kolejny tekst z serii „Mój HKS”!
***
Pierwsza wizyta na stadionie Hutnika?
Pierwszy raz na meczu byłem oczywiście z moim tatą. Jest to pewnie najczęściej podawana odpowiedz wśród kibiców. Mój Tata, który był wieloletnim pracownikiem Huty, tak jak wielu jego kolegów, dostawał karnety. Zatem było to naturalne, że zaczął zabierać ze sobą syna. Pierwszy raz na Suchych Stawach pojawiłem się w wieku około sześciu lat, czyli gdzieś w roku 1986. Dokładnego spotkania niestety pamiętam.
Najlepszy mecz, jaki widziałem na Suchych Stawach to?
Hm, sporo mam takich, wymienię kilka. Na pewno Hutnik – Sigma Ołomuniec w pucharze UEFA, zwycięski mecze derbowy z Cracovią 5:2, towarzyski mecz z 1.FC Magdeburg – pierwsze spotkanie organizowane przez Nowego Hutnika w 2010 roku.
Niezapomniany wyjazd?
Też ciężko byłoby wybrać jeden. Są takie które zapamiętam na zawsze, ale niekoniecznie będą to wspomnienia z kategorii tych dobrych. I w tej kategorii wyjazd do Stalowej Woli po pogrzebie jednego z naszych kolegów śp. Belmonda. Finał tego wyjazdu nie pozwoli mi o sobie zapomnieć już nigdy. Ale skupmy się na pozytywach. Super był wyjazd do Tarnowa „specjalem”, czyli wynajętym specjalnie dla naszych kibiców pociągiem. Fajne wyjazdy były zawsze na Górny Śląsk, w tym mój pierwszy w życiu na GKS Katowice - w najlepszym dla nas sezonie w historii. Bardzo długo wtedy wracaliśmy, bo pociąg, którym mieliśmy jechać miał duże opóźnienie, a ja miałem niecałe 15 lat. Nie było telefonów komórkowych, ba, w 1995 roku nie każdy w domu miał nawet telefon stacjonarny. Zatem było trochę nerwów, ale w końcu - kilka godzin za późno - cali i zdrowi wróciliśmy. Świetny był też wyjazd autokarowy do Magdeburga, myślę, że chciałbym jeszcze dożyć w przyszłości takiego i w takiej liczbie.
Mój ulubiony zawodnik z przeszłości to...?
Bardzo wielu świetnych zawodników grało w Hutniku. Dziś pewnie naturalne byłoby dla mnie wymienienie Krzyśka Świątka, Michała Stolarza, Mirka Waligóry, Dariusza Romuzgi, Krzyska Przytuły (który w 2010 roku bardzo dużo nam pomógł, za co zawsze będę mu wdzięczny), ale mimo, że tak powiem późniejszych kontrowersji, bardzo lubiłem oglądać drużynę, w której grali min. Piotr Madejski, Darek Kołodziej. W przeszłości świetny był Szypowski, Bukalski, Koźmiński, Wasilewski, Pazdan, ale… ciężkie jest życie mocno zaangażowanego kibica.
Bramka, którą pamiętam do dziś?
A tutaj to akurat mam łatwość i pewnie nie będzie to oryginalne – bramka bezpośrednio z rzutu rożnego Michała Stolarza w meczu z Sigmą Ołomuniec.
Dlaczego „HKS”?
Na to pytanie odpowiedziałem już właściwie odpowiadając na pierwsze. Miłość przeszła z ojca na syna, ale miałem także szczęście, którego obecnie młodzi kibice Hutnika nie mają. Kiedy ja samodzielnie zacząłem przychodzić na mecze z kolegami z podwórka i angażować się w kibicowanie na całego, (robienie szalików na drutach przez mamę kolegi, cięcie gazet na konfetti itp.) to Hutnik był najlepszą drużyną w Krakowie. Wisła grała w lidze drugiej, a Cracovia w trzeciej.
Większość moich kolegów z osiedla Piastów, na którym się wychowałem, kibicowała Hutnikowi, zatem w domu, w szkole, na podwórku, wszędzie był „HKS”. To były takie czasy, że był Hutnik i Wisła, o Cracovii nikt nie mówił, przynajmniej w moim otoczeniu. Pomiędzy Wisłą a Hutnikiem była odczuwalna antypatia, zresztą tak jak ogólnie pomiędzy Krakowem, a Nową Hutą. Zawsze byłem patriotą lokalnym, gdy rozpocząłem naukę w liceum w centrum Krakowa i zderzyłem się z wieloma stereotypami odnośnie Nowej Huty (o których istnieniu wcześniej nie miałem pojęcia), moja miłość do dzielnicy i jej sportowej reprezentacji jeszcze wzrosła. Jestem z Huty, kibicuję Hutnikowi! Nie pędzę za modą, choćby lokalny rywal miał najbogatszego sponsora na świecie, grał w lidze międzygalaktycznej i wypełniał stadion na 200 tysięcy osób. Ja mam swoją miłość, mój lokalny klub i to się nigdy nie zmieni!
Hutnik znaczy...?
Hutnik to: rodzina, miłość, emocje, historia, wartości – wszystko co trzeba, aby nie zwariować w tym jakże skomplikowanym świecie.
Co lubię najbardziej podczas wizyt na Ptaszyckiego?
Chyba najbardziej, poza emocjami związanymi ze sportem i otoczką wokół niego, najbardziej cenię sobie spotkania z ludźmi. To taki czas i miejsce, w którym spotykamy się z ludźmi, których znamy naprawdę wiele lat, i wiemy, że tylko Hutnik (albo aż Hutnik) nas łączy. Że pewnie nigdzie indziej byśmy się nie spotykali, nie pogadali, nie przybili piątki, bo jesteśmy po prostu aż tak różni. Fajne są te stadionowe spotkania i niemalże abstrakcyjne sytuacje z nich wynikające.
Wydarzenie związane z klubem, które utkwiło mi w pamięci?
Wiele takich było, ale teraz pozwolę sobie na odrobinę prywaty, czyli objęcie przeze mnie funkcji Prezesa Nowego Hutnika w 2010 i w roku następnym feta na Alei Róż po awansie do 3 ligi.
Gdzie widzę „Dumę Nowej Huty” za 5 lat..
Opcji jest kilka, ale skupię się na tej najbardziej optymistycznej, to będzie trochę jak piękny sen.
Nagle w mieście „Ktoś/Ktosia” się budzi i stwierdza, że trzeba się zatroszczyć o rozwój i przyszłość Hutnika. Że trzeba wybudować Hutnikowi stadion z prawdziwego zdarzenia, uszyty na miarę, doskonale skomercjalizowany, który przynosi dochody, a nie jest tylko kosztem. W ślad za inwestycjami idą rosnące wydatki zamożnych tego świata na szkolenie i rozwój drużyn (od dziecięcych do seniorskich). Nowy stadion ma świetną atmosferę, akustykę, a sektory są dostosowane do potrzeb zasiadających tam osób. Poza meczami odbywają się na nim różne imprezy, a mieszkańcy tłumnie z niego korzystają. Sportowo Hutnik cały czas się rozwija i znów znaczy bardzo dużo na sportowej mapie Polski. Mieszkańcy Nowej Huty są dumni z Hutnika, jego historii i tradycji.